Zawodem dziennikarza, a mówiąc precyzyjniej – zawodem dziennikarza sportowego, na poważnie zainteresował się w momencie, kiedy zorientował się, że nie zrobi kariery zawodowego piłkarza. – Kiedyś, tak jak każdy dzieciak chciałem grać w piłkę, ale potem zorientowałem się, że mogę tę piłkę co najwyżej kopać. Czyli umówmy się – po prostu biegałem za piłką i byłem prostym obrońcą typu „przecinak”. Czyli jak był dobry przeciwnik, to ja musiałem przerwać jego akcję. Techniki za dobrej nie miałem – wspomina Żyżyński.
Na szczęście, wkrótce na swojej drodze spotkał znakomitego dziennikarza sportowego, Zbyszka Wojciechowskiego, który wziął go na tzw. „termin”, czyli po prostu – zaczął go uczyć dziennikarstwa w praktyce. Pierwsze szlify zaczął więc zdobywać już w czasie liceum i to właśnie jego ówczesny przełożony doradził mu, żeby pomyślał o innym kierunku studiów niż dziennikarstwo, zapewniając młodego Żelisława, że samego fachu nauczy go przede wszystkim praca. Ostatecznie ukończył Wydział Ekonomiczno-Socjologiczny Uniwersytetu Łódzkiego, a studia przyniosły mu sporo satysfakcji.
Jego kariera potoczyła się nadzwyczaj szybko – w wieku 17 lat miał za sobą pierwszą publikację w krakowskim „Tempie”. – Na pierwszym roku studiów miałem już etat w „Przeglądzie Sportowym” i byłem szefem łódzkiego oddziału „Przeglądu”, także pisałem cały czas. W 2008 roku, dzień po Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie, dostałem propozycję przejścia na stałe do redakcji Canal+, z którą współpracowałem już wcześniej jako ekspert – wspomina Żyżyński. I to właśnie codzienna praca nauczyła go dziennikarstwa. – Studia dziennikarskie nie są najważniejsze, najważniejsza jest pasja – mówi po latach Żyżyński i zaznacza, że jest to deklaracja płynąca z ust osoby, która prowadziła warsztaty dla studentów pierwszego roku dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim.
Z Canal+ związany był 12 lat, do 2020 roku. Odejście z redakcji sportowej nie należało do najłatwiejszych. Wspomnienie rozmowy, w której informował przełożonych o swoim odejściu do dziś chwyta go nie tylko za gardło, ale przede wszystkim – za serce. – To była praca mojego życia. Jakby mnie ktoś zapytał 8-9 miesięcy temu, co będę robił za rok, 5 czy 10 lat – powiedziałbym, że będę dziennikarzem telewizyjnym Canal+. Bo znalazłem tu swoje miejsce w życiu i wymarzoną pracę, w której się realizuję i gdzie pracując nawet 400 godzin w miesiącu, czuję, że żyję, i że to jest to – mówi Żyżyński.
Za przeprowadzką na Zanzibar stoi tak naprawdę żona Żelisława. To ona, do niedawna marketing manager jednego ze znanych warszawskich hoteli, jako pierwsza otrzymała propozycję pracy w Afryce od Wojtka Żabińskiego, właściciela hoteli na Zanzibarze. Wojtek mówi do mnie: „Dla ciebie też coś znajdę, a czym ty się zajmujesz?” – wspomina. Jak się okazało, jego przyszły pracodawca nie miał pojęcia, że Żyżyński to szanowane w sporcie nazwisko, chociaż sam od jakiegoś czasu miał już plany stworzenia telewizji sportowej na Zanzibarze. Spadł mu więc praktycznie z nieba. Choć sam zainteresowany początkowo potraktował ten pomysł z pewnym przymrużeniem oka – pojechał najpierw z rodziną, żeby przynajmniej zobaczyć to „bajeczne miejsce”. Na szczęście już wkrótce stało się jasne, że przeprowadzka w tropiki nie musi równać się z końcem jego dziennikarskiej kariery, a ukochaną redakcję z powodzeniem zamienił na… redakcję PiliPiliTV. Tematyka tego kanału wykracza jednak znacznie poza sam sport – Zawsze mnie tak uczono, jak zaczynałem być dziennikarzem sportowym, żeby absolutnie swojego zainteresowania nie zawężać do sportu – podkreśla dziennikarz.
Jak rzucić to wszystko i wyjechać na Zanzibar? – Stwierdziłem, że nawet jeśli za parę miesięcy wrócę z podkulonym ogonem, to żałować nie będę. A gdybym tę ofertę odrzucił – żałować będę całe życie – deklaruje Żyżyński. Podjęcie decyzji o wyprowadzce na inny kontynent z pewnością ułatwiły mu zapewnienia jego redakcyjnych przełożonych, że drzwi telewizji Canal+ pozostają dla niego zawsze otwarte. A służbową legitymację, którą pozwolili mu zatrzymać – wziął nawet ze sobą na Zanzibar. Oczywiście z cichą nadzieją, że może przyda mu się jeszcze kiedyś na co dzień.
Redakcja AZiR